Kim będą, gdy dorosną?
Czasem przyglądam się moim dzieciom. Każde z nich jest inne. Mój najstarszy, amator książek pełnych ukrytych znaczeń, metafor i nieoczywistych treści, nieustannie buja w obłokach. Średni to wulkan energii, który stoi na straży porządku w naszym domu, lubi majsterkować i chętnie pomaga innym. O najmłodszej trudno jeszcze powiedzieć coś poza tym, że jest dziewczyną, z którą można konie kraść ;). Towarzyszy mi we wszystkich możliwych aktywnościach z cierpliwością niespotykaną raczej wśród niemowlaków i wiecznym uśmiechem.
Patrzę na nich i zastanawiam się, kim będą, gdy dorosną i czego chciałabym ich nauczyć, żeby zwyczajnie mogli czuć się szczęśliwymi osobami? Jak wychować dobrych, ale i samodzielnych emocjonalnie ludzi, którzy bez kompleksów i deficytów biorą od świata to, na co zasługują? Refleksja nad tym, kim się staną bywa często retrospekcją do mojego dzieciństwa i stawia niewygodne pytania np. takie jak to: czy jestem osobą, która ma moc sprawczą, by wychować ludzi, którzy będą spełniać swoje marzenia?
Siła przykładu
Czasem trudno uwierzyć w tę moc, gdy po latach zbawiania świata zdefiniowanego w code of conduct firmy z zagranicznym kapitałem, siedzisz w domu karmiąc dwoje małych dzieci w tandemie. Jest jeszcze ten najstarszy, w którego wychowanie wkładasz sporo energii, bo nie chcesz, by w tym domowym chaosie poczuł się zapomniany. „Siedzenie” w domu z dziećmi, szczególnie gdy listopad za oknem wydłuża się do kilku miesięcy, nie wpływa dobrze na samopoczucie.
Paradoksalnie jednak to, co doprowadziło cię do miejsca, w którym jesteś, gdzie poniedziałek zlewa się z piątkiem w jedną całość, staję się motywacją do tego, żeby zawalczyć o siebie. To dla dzieci chcesz być bowiem kimś, kto sięga po to, czego zapragnie. To one są motywacją do tego, żeby spojrzeć szerzej czy sięgnąć po więcej i to one potrzebują wzorca w postaci rodzica. Bo czy można wychować odważnego człowieka stawiającego czoła wyzwaniom, kiedy samemu się ich unika, gdy odkłada się podczas wycierania kurzu wszystkie ambicje i marzenia na górną półkę domowej biblioteczki?
Rozmach naszych marzeń
Ponoć codzienność zabija marzenia. Ja powiedziałabym również, że zabija je ich rozmach. Gdy marzymy o rzuceniu pracy na etacie, by rozwinąć własną działalność i osiągnąć niezależność finansową, boimy się nie tylko porażki, ale też często pracy, którą musimy wykonać. Gdy w końcu się odważymy, demotywuje nas brak spektakularnych sukcesów już na starcie. Tyle sobie przecież po tym obiecywaliśmy i tyle poświęciliśmy. My milenialsi sami reprezentujemy już często zachowania, które zarzuca się naszym dzieciom – brak cierpliwości w dążeniu do celu i poczucie, że coś nam się należy bez wkładu własnego. A może ta presja teraźniejszości, czyli tendencja do przeceniania natychmiastowej gratyfikacji, a co za tym idzie – niedoceniania nagród na dalszych etapach nie jest domeną tylko naszego pokolenia ale cechą ogólnoludzką?
Moim marzeniem jest napisanie książki o konkretnej tematyce, która będzie spoiwem pomiędzy światem moich dziadków a rzeczywistością moich dzieci. W moim pejzażu wewnętrznym 😉 jest to marzenie z rozmachem. Nigdy nie napisałam przecież żadnej książki. To wymaga czasu, a przecież nie mam go zbyt wiele. Co mnie demotywuje? Oczywiście mój „wewnętrzny krytyk”, który twierdzi, że nie potrafię tego doprowadzić do końca. Co równoważy jego obawy? Oprócz silnej wewnętrznej motywacji, że chcę oddać cześć moim dziadkom i dać ich cząstkę moim dzieciom, wierzę, że to tysiące małych kroków składa się na nasz sukces, że każde najmniejsze działanie w realizacji celu, to krok naprzód. Jest to też niezła lekcja cierpliwości i dla mnie i dla moich dzieci. Również dla tej lekcji i pozytywnego przykładu chciałabym pokazać mojej trójce, ze ich mamie się udało.
Ale co wtedy, gdy nie mamy spektakularnych marzeń? Czy jeśli naszym celem nie jest zjazd na nartach z K2 ani nawet choćby wędrówka drogą św. Jakuba do Santiago de Compostela? Co jeśli oddanie się zwyczajnemu hobby jak choćby zajęcia tańca staje się naszym prywatnym Kilimadżaro? Czy brak rozmachu deprecjonuje nasze pragnienia i nazwanie ich marzeniami okazuje się zbyt szumne? Nic bardziej mylnego. Czasem mały krok jak choćby wyjście do ludzi otwiera nas na nowe doznania. Pozwala poznać siebie. Nadaje drobnostkom rozmachu. Pozwala zdefiniować nasze marzenia na nowo.
Psychologowie twierdzą ponadto, że z wiekiem nie musimy udowadniać nic światu. Marzenia buchające ogniem są zwykle domeną ludzi w wieku okołostudenckim. Gdy czas nauczy nas już pogody, potrafimy cieszyć się drobnostkami. A sam proces przemiany okazuje się uwalniający. Bardzo często mały krok ku marzeniom otwiera nas na nowych ludzi i możliwości. To wtedy dowiadujemy się o sobie rzeczy nowych. Z wiekiem nie mamy też nic do stracenia. Opinia otoczenia staje się mało ważna. Świadomi upływającego czasu tak bardzo chcemy wziąć życie garściami.
Skąd we mnie takie marzenia?
Kiedy myślę o sobie dwudziestokilkuletniej, widzę dziewczynę, która marzy o otaczaniu się inspirującymi ludźmi. Pragnie dobrych i wartościowych relacji z osobami, na których jej zależy. Chce zwiedzić świat. Widzę też dziewczynę, która przebiegnie półmaraton. Czy jest amatorką biegania? Nie. W szkole kładłam się na murawie szkolnego boiska z pianą na ustach po przebiegnięciu testu Coopera. Skąd więc ten pomysł? Od zawsze istniało we mnie pragnienie pokonywania swoich słabości. Jeśli ktoś mówi, że nie dam rady czegoś zrobić, jeszcze bardziej pragnę tego dokonać. Gdy widzę ograniczenia pozornie nie do pokonania, wiem, że muszę im sprostać. To m.in. dlatego zabierałam moje kilkumiesięczne dzieci na koncerty, konferencje dla kobiet czy długie samochodowe tripy po Europie.
Czy dziś marzę o przebiegnięciu półmaratonu? Nieszczególnie. Jednak to, co stało u podłoża tamtego marzenia, pozostało niezmienne. Dalej istnieje we mnie pragnienie pokonywania ograniczeń. Czy dalej zależy mi na wartościowych relacjach z tymi samymi osobami? Poniekąd tak, ale nie do końca. Zmieniło się częściowo grono moich znajomych. Co innego mnie dziś inspiruje. Jaki z tego wniosek? Marzenia ewoluują, przechodzą transformację, bo zmieniamy się i my i okoliczności. To, co się nie zmienia, to pragnienia, którymi są obudowane. Zazwyczaj, gdy zadamy sobie pytanie, czemu marzymy właśnie o tym, dojdziemy do wniosku, że spełnienie tego marzenia pozwoli nam się poczuć w określony sposób. Marzenia mają datę przydatności, ale nie nasze pragnienia.
Ciesz się małymi rzeczami
Eleonor Roosevelt, żona 32. prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta, ale przede wszystkim działaczka na rzecz praw człowieka i publicystka mawiała, że „przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń”. Trudno się z tym nie zgodzić. Gdyby nie było to prawdą, nie zależałoby mi tak bardzo, żeby moje dzieci dzieci sięgały po to, czego zapragną. To, czego chciałabym je jednak nauczyć to spełnianie małych marzeń osadzonych w codzienności. To one stanowią o udanym życiu.
Opowieści o realizacji tych naprawdę wielkich, którym podporządkowane jest całe życie człowieka, ogromnie uwodzą. Historie Walta Disneya czy Henry’ego Forda, głęboko osadzone w popkulturze, działają na wyobraźnię. Mają motywować do działania, pozwolić uwierzyć, że chcieć, to móc. Ale to codzienne podejmowanie małych wyzwań i niedeprecjonowanie ich w zestawieniu z historiami o wielkości posuwa nas na przód, otwiera na nowe, rozwija. Przy takim podejściu nie nabawimy się kompleksów, Nauczymy się cierpliwości. To sukcesy dnia codziennego są największą motywacją. Mogą się stać zalążkiem czegoś większego. Nagroda nie czeka na nas jednak na początku drogi. I to jest największa lekcja i dla nas i dla naszych dzieci.
Zobacz także
Marzenia w czasach zarazy
Paulina, Twoja sis.
Cześć, zgadzam się w 100% z Twoim wpisem. Poza świetnym piórem, treść jest ogromnie wartościowa. Nazywanie marzeniami tylko tych wielkich i wzniosłych rzeczy typu K2 trochę nie pozwala nam cieszyć się z codziennych spraw i osiągnięć. Czy w ten sposób nie umniejszamy sobie? Że nasze codzienne „zdobycze” są niczym bo inni wędrują po dżungli lub uprawiają freediving? Ja bardzo doceniam codzienne sprawy, nawet te najmniejsze związane z typowym „ogarnianiem życia „, ale nie zapominam o tych większych marzeniach. Jedno jest ważne-bez ciśnień 🙂
admin
Dokładnie. Dzięki za miłe słowa. Ja również o tych dużych marzeniCh nie zapominam, nawet jeśli muszę odłożyć je w czasie 😉